Szósty tydzień naszego życia uświadomił nam samym i naszej Pańci, że nasze dotychczasowe życie było nudne i przewidywalne. Byliśmy tylko czarujący, rozdawaliśmy buziaczki i wtulaliśmy się na rękach, niewiele rozrabiając. Otóż w ostatnich dniach sytuacja ta diametralnie się zmieniła :) Uwielbiamy czmychnąć z ukradzionym pańciowymi kapciem, a oprócz całowania ludzi odkryliśmy też możliwość ćwiczenia na nich mocy naszych ząbków - całkiem fajna zabawa, choć Pańcia mówi że zadowolenie to jest raczej jednostronne...
W tym tygodniu skumaliśmy również jak wspaniałym wynalazkiem jest suszarka do ubrań. Suszące się rzeczy zwisają i można je wspaniale chwytać ząbkami, a nawet jak się w to bardzo zaangażuje to i ściągnąć na dół - jest super!
Pańcia, chyba już wyschło, ściągamy to pranie!
Nadal jedną z naszych ulubionych zabaw jest gryzienie podkładów, opowiadaliśmy Wam o tym w poprzednim tygodniu. Rozwijamy się jednak w tym względzie (jak i we wszystkich innych zresztą) i jesteśmy w tym gryzieniu coraz lepsi i skuteczniejsi. Ze środka wypada taki biały puch, coś jakby wata i fruwa wszędzie wokół. Zdarza nam się też tego najeść i wtedy niekiedy zwracamy zawartość żołądka, ale to skutek uboczny - zabawa i tak jest przednia :)
Ten tydzień obfitował również w gości - mieliśmy ich sporo - wujków, ciocie a nawet babcię. Fajni są goście - zawsze są chętni do całusków i zabawy, a na koniec utulą do piersi i śpimy sobie na rączkach :)
Dodatkowym ich atutem jest doskonałe zrozumienie naszych potrzeb i "cierpienia" związanego z pozowaniem do zdjęć :)
Podobno jutro mamy jechać na szczepienie, powiemy Wam jak było. Nie wiemy jeszcze co to takiego to szczepienie, ale chyba będzie fajnie - damy Wam znać :)
Uff... dziś zostaliśmy zaszczepieni. Najpierw Pańcia zapakowała nas całą rodzinką do transportera i wsadziła do samochodu. I tu już nas wściekłość ogarnęła - byliśmy zamknięci, nic nie widzieliśmy. Co to za wycieczka, skoro nie możemy nawet popatrzeć przez okno?
W związku z tym wyraźnie okazaliśmy Pańci nasze niezadowolenie i darliśmy się wniebogłosy przez dłuższą chwilę - niech ma ;) Metis ze złości nawet uznała za stosowne zwymiotować na Maestro śniadanie... Uff - ależ byliśmy niezadowoleni. Jako że Pańcia jednak nie reagowała i ze stoickim spokojem prowadziła samochód to po jakimś czasie się uspokoiliśmy. Jak już zasnęliśmy błogo w tym transporterze okazało się, że dojechaliśmy na miejsce. Wniosła nas Pańcia do środka i po chwili byliśmy już w gabinecie. Potem po kolei Pan doktor nas obejrzał, osłuchał i zbadał, po czym ukłuł leciutko w pupę. Nawet nie poczuliśmy za bardzo tej igły, a Pan był bardzo miły - głaskał nas, czule do nas przemawiał i mówił że jesteśmy śliczni. No jasne że tak! :) Jak już nas zaszczepił to założył nam razem z naszą Pańcią książeczki zdrowia i wpisali w nie te nasze dzisiejsze kłujki. Potem wreszcie zebraliśmy się do domu, gdzie z rozkoszą dobraliśmy się do maminego cycka - to był najwspanialszy deser jaki mógł nas spotkać po tych niełatwych przeżyciach porannych :) W sumie nie było źle... jakby jeszcze tak ten paskudny transporter się zdematerializował to byłoby cudnie!
Karolina Czempas
Domowa hodowla jamników długowłosych standardowych
Tel. 796-055-618
mail: hodowla.vitared@gmail.com